Ze sprawozdania Państwowej Inspekcji Pracy wynika, że w 2010 roku inspektorzy wyegzekwowali 111 mln zł należności tytułem niewypłaconych składników wynagrodzeń na rzecz ok. 105 tys. pracowników. Liczby te mówią same za siebie. Kontrole nie objęły jednak wszystkich pracodawców, można zatem założyć, że takich niewypłaconych należności jest o wiele więcej, a kwota “odzyskana” przez PIP to przysłowiowy czubek góry lodowej.

Zaległości pracodawców wobec pracowników mogą wynikać z różnych tytułów. Często dotyczą nadgodzin, premii czy podróży służbowych. Będąc pracownikiem zazwyczaj nie żądamy od pracodawcy zapłaty tych dodatkowych składników wynagrodzenia, gdyż wartością dla nas najwyższą jest utrzymanie pracy. Szczególnie dzisiaj, wobec ciągle obecnego kryzysu gospodarczego, problemów w sferze EURO czy wysokim kursem szwajcarskiego franka.

Sytuacja ulega jednak zmianie, gdy tę pracę ostatecznie stracimy. Wówczas wcześniejsze ograniczenia znikają i nie ma żadnych przeszkód, aby pozwać pracodawcę i zażądać zapłaty zaległych składników wynagrodzenia. Czasami pojawiają się jednak nowe ograniczenia – a to brak czasu, a to chęć ułożenia sobie nowej pracy, a to brak wiary w powodzenia pozwu, a to wreszcie brak pieniędzy na prawnika (jeżeli chcemy skorzystać z profesjonalnej pomocy). I odkładamy decyzję o pozwie na później.

Należy jednak pamiętać, że nasze roszczenia wobec pracodawcy nie są wieczne i nie będą czekać w nieskończoność, aż coś z nimi zrobimy. Roszczenia te ulegają bowiem przedawnieniu i to już po upływie 3 lat od momentu, w którym były wymagalne, a więc od momentu, w którym mogliśmy żądać ich zapłaty.

Czy możemy zatem podjąć jakieś działania, aby przerwać ten bieg przedawnienia i zyskać trochę czasu, a jednocześnie nie angażować się z prawdziwy proces z byłym pracodawcą?

Oczywiście. Możemy skorzystać z tzw. wezwania do próby ugodowej, które nota bene nie jest zbyt popularne w polskich sądach pracy, co dziwi zważywszy korzyści jakie ze sobą niesie.

Jakie to korzyści? Przede wszystkim takie wezwanie przerywa bieg przedawnienia. Kupujemy sobie zatem czas i to od razu trzy lata. W konsekwencji przez następne trzy lata będziemy mogli pozwać byłego pracodawcę przed sąd pracy i żądać zapłaty zaległych składników wynagrodzenia przysługujących nam za okres poprzednich trzech lat. A przecież przez te trzy dodatkowe lata wszystko może się zmienić i dotychczasowe przeszkody mogą zostać usunięte. Ostatecznie zawsze możemy zrezygnować z pozwu i nie ciągać byłego pracodawcy po sądach. Ot, miłosierdzie.

Samo wezwanie do próby ugodowej nie jest sformalizowane, nie wymaga udziału prawnika. Wystarczy jedynie wezwać byłego pracodawcy przed sąd pracy do zawarcia ugody, wskazać swoje roszczenia (kwota i za jaki okres – kwota nie musi być dokładnie wyliczona, wystarczą szacunki) i … stawić się w sądzie pracy w terminie wskazanym przez sąd. Samo postępowanie nie podlega żadnym opłatom. Były pracodawca może nam oczywiście nawet nie odpowiedzieć, ale to jego sprawa. Ważne, że zyskaliśmy właśnie trzy lata, aby zastanowić się nad dalszym działaniem. Może uda się znaleźć koleżanką/kolegę z pracy, którym przysługują podobne roszczenia.

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *